…dopóki nie odbiera tajemniczych instrukcji, jak wystartować w Piekielnym Wyścigu prowadzącym przez dżunglę, pustynię, ocean i góry, by wygrać nagrodę, której Tella rozpaczliwie pragnie: lekarstwo na chorobę brata. Ale wszyscy uczestnicy pragną leku dla kogoś, kogo kochają, i walczą zaciekle – nie ma gwarancji, że Tella (lub ktokolwiek inny) przetrwa wyścig. Może liczyć tylko na swoją pandorę – zwierzątko, które powinno mieć niezwykłe zdolności, ale Tella nie ma pojęcia jakie, a nawet… czy w ogóle je ma.
Wyprawa jest mordercza, zegar tyka, a Tella wie, że nie może ufać nikomu, nawet członkom swojej grupy. Czy może zaufać przynajmniej Guyowi? Czy rodzące się uczucie pomoże jej wygrać wyścig, czy będzie przyczyną jej klęski?
- lubimyczytac.pl
Spośród milionów książek, które są porównywanie do Igrzysk Śmierci, ta (wyjątkowo) rzeczywiście jest podobna do powieści Collins. Przy początku lektury wręcz nie da się tego zignorować, ale im dalej brniemy w tę historię, tym tych podobieństw odnajdujemy mniej.
W opisie Ognia i wody najbardziej zaintrygowały mnie trzy rzeczy: sam Piekielny Wyścig, lekarstwo na każdą chorobę i oczywiście wisienka na torcie, czyli pandory.
Jeśli chodzi o Piekielny Wyścig, to muszę przyznać, że był on całkiem dobrze skonstruowany. Mimo tej nieco żałosnej nazwy przyjemnie czytało mi się o tym, jak 120 ludzi walczy z czasem, by zdobyć tak istotną dla nich rzecz - lek, który wyleczy ich bliskiego. Choć dżunglę, walkę z naturą oraz dzikimi zwierzętami dobrze już znam, to całkowitym zaskoczeniem były dla mnie magiczne stworzenia, mające za zadanie pomagać uczestnikom turnieju. Pandory, bo to właśnie o nie mi chodzi, były największym plusem Ognia i wody. Zastanawianie się nad ich istnieniem, ich potrzebami, trybem życia i przede wszystkim tym, jak zostały stworzone, zaprzątało mi oraz bohaterom tej powieści bez przerwy głowę.
Kiedy zobaczyłam piasek, w pierwszej chwili wydawał mi się czymś pięknym. Miałam ochotę rzucić się i robić w nim ślady piaskowych aniołów. Teraz, gdy już poznałam go z bliska, piasek jest dla mnie owocem miłości dumnych rodziców Marii Antoniny i Józefa Stalina.
Wszystko to rzeczywiście jest fajne, ciekawe, ale mało wciągające, dlatego też tę książkę czytałam dosyć długo. Tak naprawdę przez pierwsze 250 stron nie działo się nic, co mogłoby mnie zaskoczyć. Choć styl pisania Victorii Scott był moim zdaniem dosyć dobry, to niestety opisy w tym dziele prezentowały się bardzo słabo. Miałam wrażenie, że autorka poświęciła zbyt dużo uwagi dialogom, a opisy odstawiła na bok. Ja jednak jestem typem czytelnika zwracającego ogromną uwagę właśnie na przedstawienie otoczenia oraz myśli głównego bohatera. Całe szczęście, że niektóre z tych wad nadrabiał humor tej pozycji.
A to właśnie Tella, główna bohaterka Ognia i wody tak często mnie rozbawiała. Przyznam, że jest to typ dziewczyny, z którą na pewno nie chciałabym się przyjaźnić, ale mimo tego jej niektóre myśli i słowa sprawiały, że śmiałam się do rozpuku. Podziwiałam jej odwagę, bo w końcu zdecydować się na udział w Wyścigu, nie zważając na to, że może się go nie przeżyć, aby tylko uratować chorego brata, jest szlachetnym czynem. Jednak jej kompletne nieogarnięcie oraz myśli typu: ,,Oby w tych woreczkach od organizatorów Wyścigu znalazły się kosmetyki Chanel..." były tak bezbłędne, że nie mogłam powstrzymać chichotu z moich ust.
Teraz codziennie Guy maszeruje przez dżunglę za moimi plecami, co przyprawia mnie o wyjątkowo paranoidalne myśli. Głównie dotyczą one wielkości mojego tyłka i tego, czy jest bardziej płaski czy krągły.
Jeśli zaś chodzi o pozostałych bohaterów, to do większości zapałałam sympatią. Guy był tym przystojnym, tajemniczym, ale też odpowiedzialnym uczestnikiem, który zawsze wiedział co zrobić z danym problemem. Caroline i Dink na początku wydawali mi się przeciętnymi ludźmi, jednak po przeczytaniu większej części tej historii już wiedziałam, że zbyt pochopnie ich oceniłam. To samo tyczy się Harper - na początku wydawała mi się ona typową superlaską, natomiast w trakcie czytania zrozumiałam, jak błędne wnioski wyciągnęłam na jej temat.
Tak jak pisałam wyżej, do mniej więcej 250 strony w tej książce nie działo się nic zaskakującego. Niemniej jednak to, co zaczęło się dziać pod koniec powieści, totalnie zwaliło mnie z nóg. Wreszcie pojawiły się plot twisty i wreszcie akcja nabrała tempa. Istotne postacie zaczęły ginąć, a kolejne kartki przelatywać mi między palcami. To właśnie wtedy pomyślałam: ,,To jest to!", jednak nie zdążyłam się dobrze nacieszyć tą dobrą zmianą, a książka już dobiegła końca.
Ogień i woda to pozycja idealna dla fanów Igrzysk Śmierci czy też Endgame. Wezwanie, ale przede wszystkim dla czytelników, którzy nie mają dużego doświadczenia z dystopiami albo tak ubóstwiają ten gatunek, że są w stanie przymknąć oko na pomniejsze mankamenty. Choć początek tej historii kompletnie nie przypadł mi do gustu i byłam już w stanie kompletnie ją skreślić, to łapiąca za gardło końcówka zdecydowanie to nadrobiła. Nie jest tak spektakularna, pełna tajemnic i grozy jak wyżej wymienione tytuły, ale widzę w niej ogromny potencjał. Ja jestem zadowolona tą lekturą i mam zamiar sięgnąć po jej kontynuację, a czy wam się spodoba - przekonajcie się sami.
★★★★★★½
W y z w a n i a:
Przeczytam tyle, ile mam wzrostu (+2,7 cm)
Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu IUVI!
0 komentarze