Ekranizacja
Kosogłosa jest dla mnie trudnym tematem. Na jaką stronę na Internetach nie wejdę, tam
wszyscy zachwycają się ową ekranizacją. A moim skromnym zdaniem – nie. Nie
zwala z nóg. Nie wciska w fotel. Nie powoduje zbiornika łez. Jest…. Okej.
Od
pół roku czekałam z niecierpliwością na pierwszą cześć Kosogłosa. Oczekiwałam
arcydzieła, czegoś fenomenalnego, czegoś przy czym zemdleję, umrę, zmartwychwstanę
i umrę ponownie. Tymczasem dostałam coś całkiem fajnego, i tyle. Żadnych
zachwytów z mojej strony, żadnego płaczu i pokłonów. Pierwsze dwie części
Igrzysk Śmierci zostały zekranizowane genialnie – nie ma się do czego
przyczepić. Tymczasem ta okazała się być przeciętną ekranizacją.
Aktorzy. Jeśli chodzi o Josha i Jenn, to sama nie wiem, co tu można powiedzieć. Byli okej, ale (o dziwo!) to nie na nich zwracałam w głównej mierzę uwagę. Jest kilka osób, które chciałabym pochwalić, ale zanim do tego przejdę, chciałabym wspomnieć o pewnej, jedynej, wyjątkowej postaci. O Effie, bo o kim! W książce chyba jej nie było – albo ja już nic nie pamiętam. W filmie za to pojawiała się dość często. I kompletnie nic do tego zabiegu nie mam. Lubię Effie jako bohaterkę i jako aktorkę, więc bardzo się cieszę, że reżyser dał jej rolę i w tej części.
Wracając
do tematu : chciałabym pochwalić grę aktorską Willow (Prim). Miała świetną
mimikę twarzy, potrafiła perfekcyjnie wczuć się w daną scenę i wprost idealnie
modulować głos. Bardzo podobała mi się również gra Woody’ego (Haymitcha), Julianne
(Coin), Natalie (Cressidy), Jeffrey’a (Beete) i oczywiście Sama (Finnick).
W całym Kosogłosie łzę uroniłam tylko jeden, jedyny raz – kiedy Finnick spotkał Annie :’) Tak długo czekałam na ten piękny moment, że nie mogłam się na nim nie wzruszyć. Pierwsza część skończyła się chwila po tym, jak odbito Peetę, Johannę i Annie. (Gdzieś w trakcie rozdziału 13 – sprawdzałam.)
Narzekam
i narzekam, ale są też plusy! Efekty specjalne wyglądały niezwykle – nie były
sztuczne jak w trailerze Zbuntowanej (ale to temat na osobną notkę), a idealnie
wtapiały się w filmową kompozycję. Soundtracki były oczywiście G-E-N-I-A-L-N-E,
co do tego nie mam wątpliwości. Ale moment, w którym Katniss zaczęła śpiewać
Drzewo Wisielców… :’)
Mam
nadzieję, że wam film podobał/spodoba się bardziej niż mi. Ale jestem
prawie pewna, że druga część będzie o wiele lepsza – nawet w samej książce
końcowe wydarzenia były najbardziej emocjonujące :)
0 komentarze